Obraz czystego silnika to nie lada gratka dla maniaków motoryzacyjnych. Miło spojrzeć pod maskę i widzieć błyszczące elementy, brak jakichkolwiek zabrudzeń, czy śladów oleju. Gdy kupujemy samochód używany może się okazać, że nie jest to do końca atut, który podwyższa atrakcyjność danej oferty. Dla sprzedającego wyczyszczenie silnika to bardzo prosty zabieg na ukrycie jego niedoskonałości.
I to dosyć optymistyczne spojrzenie, bo gdy z pewnych elementów wydobywa się olej może się to okazać sporym wyzwaniem dla naszego portfela. Lekko zabrudzony silnik, z delikatnymi zapoceniami olejowymi to naturalny obraz samochodu, który zwyczajnie jest użytkowany na co dzień. Nie powinno nas to niepokoić, bo samochód używany regularnie jest znacznie lepszą opcją, niż ten spędzający większość żywota pod przysłowiową chmurką. Nienaturalna jest oczywiście spora ilość oleju pod maską, poza miejscem gdzie powinien krążyć. I o ile widoczny na pierwszy rzut oka wyciek z uszczelki pokrywy zaworów nie wróży wielkich inwestycji w silnik, o tyle jego obecność nieco niżej może okazać się nawet wyrokiem śmierci dla serca samochodu. Mowa tu oczywiście o uszczelce pod głowicą, ten wątek obił się o uszy chyba każdemu, nawet największemu laikowi.
Zbliżają się Święta Wielkanocne, już wkrótce kierowcy wyruszą w Polskę, w odwiedziny i oczywiście, jak zawsze głównym środkiem transportu będą samochody. W zamieszaniu związanym z pakowaniem, planowaniem podróży często zapominamy o kluczowej roli samochodu, w którym wszystko przed wyruszeniem w trasę powinno być zapięte na ostatni guzik. Zróbmy wszystko, aby uniknąć kłopotów po drodze i opóźnienia w dotarciu na miejsce.
Zużycie niektórych elementów zawieszenia, czy silnika mogą być ledwo zauważalne i dopiero intensywniejsze oddziaływanie na prowadzenie pojazdu wzbudza nasz niepokój. Najazd na nierówność, odpalanie pojazdu w niekorzystnych warunkach atmosferycznych, wysoka lub niska temperatura, czyli wszelkiego rodzaju ekstremalne sytuacje nie mogą być usprawiedliwieniem dla intensywnych dźwięków, dochodzących do kierowcy spod maski, czy od strony zawieszenia. Ze wszystkim tym co wydaje nam się nienaturalne lub pojawiło się po pewnym czasie należy udać się do mechanika, a dzisiaj postaramy się zdefiniować tą nienaturalność niektórych dźwięków.
Akumulator to podstawowa część, której potrzebujemy do rozruchu silnika. Na zewnątrz mróz daje o sobie znać szczególnie nocami, tak więc warto sprawdzić sprawność swojego akumulatora i przypomnieć sobie o jego istnieniu. Skrajne, ujemne temperatury źle wpływają na akumulator, przy starszych modelach wystarczy jedna noc i odpalenie auta rano jest niemożliwe. Jeszcze gorzej jeśli Twoje auto potrzebuje dużo prądu na rozruch! Dlatego warto poświęcić chwilę na dzisiejszy poradnik, aby zapobiegać nieprzyjemnym sytuacjom.
Co jest w tym akumulatorze takiego?
Zacznijmy od czystej teorii. Akumulatory 12 voltowe mają sześć oddzielnych ogniw. Każde z nich to płyty ujemne i dodatnie, oddzielone izolatorami, zanurzone w elektrolicie. Między płytami i elektrolitem zachodzą reakcje chemiczne, które przyjmują tudzież oddają ładunki elektryczne na zewnątrz. Gdy oddaje prąd na zewnątrz elektrolit staje się rzadszy, a gdy doładowujemy akumulator następuje wyrzucanie kwasu siarkowego do elektrolitu. Gęstość elektrolitu nie może być mniejsza, niż 1,27 G/cm3. Jeśli elektrolitu jest za mało należy dolać wody destylowanej. Akumulatora nie należy rozładowywać do zera, bo jak już wspomniałem następuje wyrzucanie kwasu siarkowego. W takim przypadku konieczne będzie odsiarczanie lub może nie nadawać się do użytku. Równie złą rzeczą jest przeładowanie akumulatora (będzie za długo podpięty do prostownika), bo w takim przypadku następuje uszkodzenie płyt, które jest nieodwracalne. Akumulator wydaje się urządzeniem prostym w budowie, ale nawet niewielkie odstępstwa od normy znacznie skracają jego żywot. Przyjmuje się wymianę akumulatora raz na 4 lata, jednak tańsze modele poddają się zaraz po zakończeniu gwarancji, czyli po dwóch latach.
Nie warto oszczędzać.
Gdy wybieracie się po akumulator do sklepu warto wziąć pod uwagę wiele czynników. Przede wszystkim prąd rozruchowy. Jeśli samochód potrzebuje sporo prądu do rozruchu nie warto oszczędzać! Weźmy przykładowo tani akumulator 80Ah – koszt około 220 złotych, nie łudźcie się, że wytrzyma więcej niż gwarancja przewiduje (no chyba, że ominie nas zima). Kolejne 220zł po 2 latach daje nam 500zł w sumie. Akumulator lepszej firmy, który bez problemu wytrzyma 4 lata to koszt rzędu 310złotych, jednorazowo różnica sporo, ale biorąc pod uwagę upływ czasu znacznie taniej będzie zainwestować raz, a dobrze.
Za ceną zawsze idzie jakość, a niektórych firm zwyczajnie nie muszę przedstawiać i reklamować, robi to sama nazwa. I co najważniejsze, zawsze wybierajcie akumulator zgodnie z zaleceniami producenta. Nie kombinujemy i nie kupujemy mocniejszego akumulatora, niż ten który zaleca producent, gdyż instalacja w samochodzie może sobie nie poradzić z jego ładowaniem podczas jazdy. Jeśli macie wątpliwości, zapytajcie swojego mechanika, on na pewno Wam coś poleci. Wystrzegajcie się kupowania akumulatorów nieznanych firm, a przede wszystkim w hipermarketach, gdzie często nie są one przechowywane zgodnie z zaleceniem producenta i tracą swoją sprawność zanim trafią pod maskę.
Jak przygotować akumulator na zimę?
Pamiętajcie, że przygasające kontrolki to zwiastun kłopotów. Rozruch silnika powinien przebiegać sprawnie, bez żadnego migania na desce. Jeśli nasze światła z czasem świecą coraz słabiej, a przy załączeniu ogrzewania lub klimatyzacji deska rozdzielcza przygasa, to dla nas jasny sygnał – nasz akumulator dogorywa. Jak monitorować jego sprawność? Podstawowa sprawa, to czy nasz akumulator ma wskaźnik naładowania. Tzw oczko, znajdujące się zawsze w widocznym miejscu musi świecić się na zielono. Jeśli z biegiem czasu intensywność koloru zielonego spada, oznacza to, że nasz akumulator słabnie. Brak koloru, zazwyczaj oznacza rozładowanie. Jak zabezpieczyć się na taką ewentualność?
Oczywiście najłatwiejszy sposób, to mieć w bagażniku kable rozruchowe, sąsiad, znajomy, czy przejeżdżający powinien być na tyle miły, żeby nas doładować i ruszyć w drogę. Jeśli jedziesz autem na przykład – pół godziny do pracy, to niestety zmartwię Cię, że po wyjściu z pracy znów nie będziesz mieć prądu, no chyba że Wasz pracodawca przygotował dla Was garaż na zimę. Co w takiej sytuacji? No sprawa jest prosta – trzeba wozić ze sobą kolejny magiczny przyrząd, jakim jest klucz. Po co? A no chociażby po to, aby wykręcić słabnący przez mróz akumulator. Gdy zabierzemy go w ciepłe miejsce, prąd nam nie ucieknie i będziemy mogli wrócić spokojnie do domu. Wiadomo, prościej kupić nowy akumulator i dla osób, które regularnie jeżdżą, a pod maską mają jakiegoś starocia, to jedyne sensowne wyjście, bo na dłuższą metę, jeśli w tym roku prognozy się sprawdzą, noszenie w torbie oprócz kanapek do pracy również akumulator do naszego samochodu, może być kłopotliwe i denerwujące. Ale nawet nowy akumulator może się poddać, jeśli auto trochę postoi na mrozie. Ważne, aby poza sprawnością akumulatora sprawdzone zostały klemy i ich okablowanie. Ich nieprawidłowe podłączenie lub uszkodzenie również może spowodować rozładowanie, bo podczas jazdy nie będzie ładowany prawidłowo.
Upewnijcie się też (najlepiej u elektromechanika), czy w Waszym samochodzie coś nie pobiera prądu „na lewo”. Kontrolka świecąca się kilka nocy, awaria jakiegoś czujnika może nagminnie rozładowywać akumulator i nawet inwestycja w nowy może nie rozwiązać problemu. Sam miałem problem w jednym ze swoich aut, który po kolizji nie gasił światełka w bagażniku. Czy był otwarty, czy zamknięty zawsze się świeciło i w efekcie zdołał rozładować stary i nowy akumulator. Tylko ze sprawną instalacją elektryczną nasz nowy akumulator będzie działał długo i szczęśliwie.
Jak sami widzicie niesprawny akumulator niesie za sobą sporo niewygód i nieprzyjemności. Warto dbać o tą część naszego samochodu, bo zwyczajnie tylko dzięki niej możemy odpalić naszą maszynę. Jeżeli wybieracie się na urlop, lub nie planujecie wyjazdów na kolejne tygodnie warto wyjąć akumulator i zabrać go ze sobą do domu. Zmiany temperatur, jak już wiecie źle działają na to urządzenie, a brak regularnego ładowania ze strony alternatora skutkuje obniżeniem jego sprawności. Jeśli nie podoba Wam się wizja noszenia akumulatora do pracy, proszenia się sąsiadów o doładowanie to kupcie nowy akumulator i zadbajcie o niego lepiej niż o stary!
Obejrzeliśmy pojazd, porozmawialiśmy z właścicielem, mamy w jednej ręce dokumenty, w drugiej gotówkę, więc pora na jazdę próbną! W przypadku samochodów używanych to właśnie jazda próbna jest ostatnim sprawdzianem, tym co determinuje zakup. Jak się do niej przygotować?
Musisz mieć do czego porównywać
Każdy z nas ma konkretny przedział cenowy, w którym się porusza zanim zakupi dany model samochodu. Jeżeli jesteśmy zdecydowani na jakiś konkretny samochód to musimy mieć jakiś pogląd na jego temat. Kupujesz samochód na przykład za 10 tysięcy złotych i upatrzyłeś sobie Fiata Stilo. Przekonuje Cię on ceną, opiniami, a model, który zamierzasz kupić mieści się w Twoim budżecie i nie wykazuje na pierwszy rzut oka żadnych usterek.
Co powinniśmy zrobić przed jazdą tym Stilo za około 10 tysięcy złotych? Przejechać się Stilo znacznie droższym, z tym samym silnikiem. A dlaczego? To prosta sprawa. Jeżeli przejedziemy się tym konkretnym modelem, który jest droższy (na pewno nie jest taki bez przyczyny) będziemy mieli do czego porównywać model, który mamy zamiar kupić. To również zapewne nie będzie ideał w stanie fabrycznym, ale skoro jest droższy, to na pewno coś jest w nim lepsze poza rocznikiem, czy przebiegiem. Przejechaliśmy się droższym Stilo, które nie wzbudzało w nas żadnych obaw. Teraz jedziemy tym, które chcemy kupić. Czy kierownica i skrzynia biegów chodzi tak samo gładko? Czy silnik pracuje tak samo, a może głośniej? Jak to jest ze zużyciem wnętrza w tamtym i naszym potencjalnie nowym samochodzie? Rozumiecie już co mam na myśli? Gdy macie do czego porównać, jest Wam zwyczajnie łatwiej zadecydować, czy aby na pewno ten konkretny model jest wart swojej ceny. Czy ta różnica w cenie dwóch, przykładowych Stilo, którymi jeździliśmy nie zostanie zrównana po 3 miesiącach użytkowania, gdy w tańszym Stilo będziemy musieli wymienić to, co w tamtym działało bez zarzutów. Na rynku samochodów używanych oferty się powielają i nie trudno znaleźć nieco świeższy model i znacznie droższy od budżetu, który sobie zakładaliśmy na początku, dlatego nie trudno będzie Wam się przygotować do jazdy próbnej wykonując taki test. Jeszcze łatwiej, gdy ktoś z naszych znajomych ma ten model, który chcemy kupić. Wtedy Wasza wiedza będzie jeszcze bogatsza.
Każdy model samochodu ma jakieś bolączki. Gdy wybieramy się na jazdę próbną obowiązkowo musimy znać typowe usterki tego auta, które chcemy kupić. Dzięki temu będziemy wiedzieli na co przede wszystkim mamy zwrócić uwagę. Jeżeli często pojawiają się luzy w układzie kierowniczym, musimy wiedzieć, jak zbadać tę kwestię podczas jazdy. Szybko zużywające się hamulce? Wykonajmy hamowanie awaryjne, dosłownie uderzmy w pedał hamulca i zobaczmy jak zareaguje samochód. Zwróćcie też szczególną uwagę na to, czy samochodu nie znosi podczas hamowania. Auto ma zahamować w linii prostej, bez waszego udziału i kontrowania kierownicą (niezależnie od modelu). Wszelkiego rodzaju dźwięki w zawieszeniu, silniku, podczas jazdy próbnej musicie mieć wrażliwy słuch i o każdym dźwięku, który was niepokoi natychmiast informować sprzedającego, aby się z niego wytłumaczył. Podczas jazdy musicie sprawdzić dosłownie wszystko, jak auto pracuje przy normalnej jeździe, ale trzeba także go przeciągnąć na wyższe obroty. Zróbmy kilka kółek po rondzie, albo po parkingu, w obie strony. Wszystko po to, aby sprawdzić, jak auto trzyma się drogi, czy opony nie piszczą podczas ostrych zakrętów, czy kierownica nie stawia oporu podczas skręcania w prawo, albo lewo. Jedna z rzeczy, którą robię w każdym testowanym samochodzie – rozpędzam się, wrzucam drugi bieg, przechodzę na jakieś 3 tysiące obrotów i zdejmuję nogę z gazu. Jeśli wyczuwam mocne szarpnięcia to moę być pewny, że coś tu nie gra tak jak powinno.
Jeżeli testujemy auto w mieście musimy znaleźć odcinek drogi, na którym możemy się rozpędzić przynajmniej do 70 km/h. Sprzedający nie może mieć do Was „ale”, jeśli chcecie przetestować auto dodatkowych 10-15 kilometrów. Wszystko po to, aby sprawdzić jak pracuje auto na wyższych biegach; piątym, czy szóstym biegu (jeśli auto taki posiada). Ważne jest, czy samochód przy wyższej prędkości nie zaczyna szaleć – kierownica drży, słychać huczenie z łożysk, zaczyna nas lekko znosić na prawo lub lewo. Sporo usterek nie pojawia się przy prędkości 50km/h, dlatego tak ważne jest, aby test trwał dłużej niż 5 minut.
Nie zawsze siadajmy za kierownicą jako pierwsi
Często spotykałem się z zaskoczeniem ze strony sprzedającego, gdy poprosiłem, aby to on prowadził samochód jako pierwszy. Robię to praktycznie zawsze, gdy kupuję samochód dla siebie. Siadam na siedzeniu pasażera i daję jasne instrukcje kierującemu – proszę przyspieszyć, zahamować i puścić kierownicę, proszę zwolnić, a ja zaciągnę hamulec ręczny. Wszystko po to, aby być maksymalnie skupionym na samochodzie, a nie na jeździe nim. Gdy siedzimy na siedzeniu pasażera możemy 100% swojej uwagi poświęcić na potencjalne mankamenty. Oprócz tego, zupełnie przypadkiem wykonujemy jeszcze jeden dodatkowy test, ważny wtedy, gdy kupujemy samochód od prywatnego właściciela. Możemy zobaczyć, jakim kierowcą jest sprzedający, czyli jak był użytkowany przez ostatnie lata. Jeżeli nie jest on zbyt dobrym kierowcą to od razu rzuci się Wam w oczy, przy zmianie biegów, parkowaniu, hamowaniu. Czy sprzedający nie nadużywa sprzęgła, czy nie podciąga samochodu do granic wytrzymałości. Oczywiście nie informujemy o tym sprzedającego w żaden sposób, nie mówimy – proszę jechać, tak jak Pan jeździł zawsze, bo na pewno tak jechał nie będzie. Zwyczajnie zwracamy się do sprzedającego właściciela – niech Pan jedzie pierwszy, ja siadam na siedzeniu pasażera. Ważne, aby rozglądać się po całym pojeździe i nie patrzeć tylko za przednią szybę, bo właśnie po to siadamy na siedzeniu pasażera, aby móc zwrócić uwagę na coś innego. Dopiero po pierwszej przejażdżce na siedzeniu pasażera siadam za sterami samochodu i próbuję robić dokładnie to samo, o co prosiłem właściciela. Dzięki temu mogę sprawdzić, czy samochód reaguje dokładnie tak samo na innego kierowcę.
Warto wziąć kogoś ze sobą na jazdę próbną
Kupujemy samochód dla siebie i nie zawsze jesteśmy obiektywni. Warto, aby na jazdę próbną wybrał się z nami ktoś ze znajomych, ktoś kto może zna się na samochodach bardziej, niż my sami. Osobiście bardzo często byłem proszony przez znajomych, abym jechał z nimi obejrzeć samochód. Siadałem za kierownicę jako pierwszy, trzeci, czasem w ogóle, ale po prostu tam byłem i nie miałem żadnego interesu w zakupie, czy sprzedaży pojazdu, więc mogłem obiektywnie spojrzeć na dany samochód. Zdarzyło mi się, że mnie nie posłuchano, gdy odradzałem zakup samochodu i ani raz się nie pomyliłem. Ale absolutnie nie sprawia mi przyjemności używanie słów – a nie mówiłem, zwyczajnie proszę o to, aby słuchać głosu obiektywnego następnym razem.
Zakup samochodu to nie wizyta w hipermarkecie, robimy to bardzo rzadko. Często towarzyszą temu wydarzeniu takie emocje, że nieświadomie wyłączamy czujność i podejmujemy pochopne decyzje. Dlatego koniecznie potrzebny nam obok głos rozsądku, ktoś kto tym autem jeździł nie będzie i podejdzie chłodno do sprawy, z dużym dystansem. Parę lat temu brałem na tego typu testy swojego mechanika, co nie do końca okazało się rozsądne. A to dlatego, że jeśli nasz nowy samochód będzie się psuł, to on będzie czerpał z tego zyski. Może warto czasem nagiąć etykę i skłamać? Może zabierzmy ze sobą naszego kolegę i przedstawmy go sprzedającemu jako mechanika? Dla nas dobrze – bo kolega będzie, jak już wspomniałem zdystansowany do samochodu, a dla sprzedającego będzie to specjalista, którego autorytetu podważyć nie można. Warto również przedyskutować ten pomysł, ale ważne by nie zabrać ze sobą laika, bo możemy narobić sobie wstydu, gdy nasz potencjalny „mechanik” kolega zrobi jakąś gafę, która mechanikowi się nie zdarza. Każdy z nas ma w swoim gronie kogoś kto zna się dobrze na motoryzacji i warto taką osobę poprosić o kilka godzin jej czasu. Co dwie głowy to nie jedna!
Sprawdźmy okolicę i znajdźmy stację kontroli pojazdów
Ostatnia, być może najważniejsza kwestia. Nie zawsze kupujemy samochód w naszej okolicy, czasami jedziemy nawet 100-200 kilometrów dalej. Zanim pojedziemy przetestować samochód musimy znaleźć w jego okolicy stację kontroli pojazdów, na której będziemy mogli wykonać przedzakupowe sprawdzenie samochodu. Dzwonimy do konkretnej stacji diagnostycznej i mówimy jak wygląda sprawa – przyjeżdżam w Państwa okolicę kupić samochód i jadę tam 100 kilometrów, czy mogę do Państwa podjechać sprawdzić samochód w szczegółach, których nie zobaczę przed domem kupującego? Zwyczajnie chciałbym zrobić przegląd samochodu, zanim go kupię. Każdy diagnosta się na to zgodzi, pobierze opłatę i sprawdzi Wasz samochód jeszcze chłodniejszym spojrzeniem niż osoba trzecia. Raz słyszałem wprost od diagnosty następujące słowa – nie mam pojęcia, gdzie to auto przeszło przegląd techniczny, ale ja bym go nie puścił. Warto to robić przede wszystkim w przypadku samochodu, który przegląd przeszedł niedawno, bo uwierzcie mi wielu sprzedających ma takie znajomości, że podbicie przeglądu odbywa się bez udziału samochodu, wystarczy dowód rejestracyjny.
No i zanim wybierzecie się na jazdę próbną bardzo przydatne może okazać się sprawdzenie VIN, musicie mieć pewność, że auto po które jedziecie ma jasną historię. Tutaj z pomocą przychodzi Wam Autoraport, gdzie w szczegółach sprawdzicie historię pojazdu, z obiektywnego i pewnego źródła, oryginalne dane techniczne, czyli co samochód miał na stanie gdy wyjeżdżał z fabryki kilka, kilkanaście lat temu. To ważne, bo jeśli zniknęły z drzwi na przykład elektryczne szyby, albo samochód ma nieoryginalny autoalarm, czy centralny zamek lepiej abyśmy o tym wiedzieli, zanim go kupimy. Jeśli sprzedający próbował poprawiać fabrykę strzeżcie się i strońcie od takich samochodów.
Przejechałeś się tym samym, droższym modelem, masz u swego boku znajomego, który na samochodach się zna, w jednej ręce gotówka, w drugiej wydruk Autoraportu, w głowie wiedza na temat typowych usterek i maksymalne skupienie? Tak! Teraz możesz jechać na jazdę próbną. Powodzenia!
Jeśli uważasz ten tekst za wartościowy, podziel się nim na facebooku (kliknij „share” po lewej stronie), albo zostaw swój komentarz poniżej.
Zima a wraz z nią temperatury spadające poniżej zera oraz pojawiające się opady śniegu to niebezpieczny czas na naszych polskich drogach. Pierwsze nieprzewidziane opady śniegu to powód wypadków, kolizji i karamboli, bo zwyczajnie opony letnie nie dają rady podczas niższych temperatur. Dzisiaj porozmawiamy właśnie o oponach.
Opona to jedyna część samochodu, która styka nas z drogą.
To zdanie ukazało się kiedyś w jednej z reklam opon i trafia ono w sedno sprawy. Po tym jednym zdaniu powinniśmy dojść do szybkiego wniosku, że na oponach nie warto oszczędzać. Wiele zależy od samochodu, ale drogę hamowania determinuje właśnie opona, która albo będzie się ślizgać, albo wgryzie się w śnieg, mokry asfalt lub błoto. Znam ludzi, którzy cały rok jeżdżą na oponach letnich i wbrew pozorom nie są to osoby nieodpowiedzialne z natury, lecz kilku z nich to świetni kierowcy, którzy w dodatku mają samochody z napędem na tył. Wiecie do czego zmierzam? Urządzają sobie niezłą zabawę na śniegu, goniąc własny bagażnik. Ja jednak wolę nazywać ich samobójcami, bo jakim kierowcą byś nie był, to musisz mieć wyobraźnię. Co w sytuacji, gdy na ośnieżoną drogę wyskoczy Ci dziecko? Hamowanie pulsacyjne? ABS? Zapomnij! Letnia opona będzie się zachowywać jak tenisówki na lodzie. Jeżeli świadomie rezygnujesz z opon zimowych to mam dla Ciebie radę – zrezygnuj również z obuwia zimowego. Pobiegaj po oblodzonych, zaśnieżonych chodniku w trampkach i policz ile razy się wywrócisz. Następnie zdaj sobie sprawę z tego, że tak samo jak Twoje nogi wyposażone w niewłaściwe obuwie, zachowa się samochód wyposażony w niewłaściwe ogumienie. Jest tu jednak mała różnica – wywracając się na śniegu sam, skończysz z kilkoma potłuczeniami, a gdy zaczniesz tańczyć na śniegu samochodem, z dużo większą prędkością możesz za sobą pociągnąć zdrowie, a nawet życie ludzi znajdujących się wokół ciebie.
Temat jest bardzo poważny, bo samochodów i kierowców na naszych drogach przybywa i bardzo często musimy myśleć za innych. Jeśli przed nami będzie jechał młody kierowca, wyposażony w dobre opony i nagle zdecyduje się zahamować awaryjnie (czego my, doświadczeni kierowcy nigdy byśmy nie zrobili w tym momencie) możemy wylądować w jego bagażniku i narazić się na koszty. No właśnie – tutaj pojawia się magiczne słowo koszty! Wymiana opon, zakup nowych niesie za sobą pewne wydatki. Jeśli jesteś osobą oszczędną z góry radzę Ci przesiądź się na autobus, albo policz ile będzie Cię kosztowała kolizja z innym samochodem (to bardzo optymistyczna i łagodna wersja tego co może się stać na oponach zimowych) i skonfrontuj to z ceną opon zimowych do Twojego samochodu. Zapewniam Cię, że wynik tego porównania sprawi, że zdecydujesz się odwiedzić w ciągu najbliższych tygodni wulkanizatora.
Różnice między letnimi, a zimowymi oponami
Musimy sobie zdać sprawę, że w przypadku opon zimowych nie chodzi tylko o rodzaj bieżnika, czy strukturę. Nie raz słyszałem – nie ma śniegu więc po co mi zimówki? Już wyjaśniam. Chodzi głównie o to z jakiego materiału zrobione są zimowe opony. Gdy temperatura spada opona letnia zwyczajnie twardnieje, ponieważ mieszanka z której została zrobiona nie jest przystosowana do tak skrajnej temperatury. Zimowa opona pozostaje miękka, dokładnie taka jaką była, gdy zakładaliśmy ją na początku i stąd właśnie bierze się jej przyczepność. Jeżeli nie wierzycie to polecam sprawdzić, nawet teraz gdy temperatury nad ranem spadają do 0 stopni. Większość kierowców, którzy zmieniają opony w zależności od pory roku robią to, ponieważ mieli okazję wpaść w poślizg na oponach letnich. Ja również miałem nieprzyjemną okazję wpaść w poślizg na rondzie, w BMW na letnich oponach (dodam tylko, że nie był to mój samochód), gdzie na szczęście udało mi się wytracić prędkość, zachować zimną krew i nie użyć hamulca, który w takiej sytuacji może się okazać gwoździem do trumny. Na moje szczęście natężenie ruchu nie było duże, prędkość z jaką jechałem również, więc nic poważnego się nie stało, ale serce prawie skoczyło mi do gardła. Od tamtej pory nie mam zamiaru ryzykować i mimo pewności co do swoich umiejętności za kierownicą nie staram się ich weryfikować na drodze pełnej innych kierowców.
Zakup opon, na co się zdecydować.
Gdy dochodzimy do meritum, wybieramy się do wulkanizatora po opony pojawia się szereg pytań. Na jaką markę się zdecydować? Czy kupić nowe, a może używane opony? Czy wystarczy jedna para opon? Odpowiedzi na te pytania stoją na waszym podjeździe. Wszystko zależy od tego – jakim samochodem jeździcie, jak często jeździcie i gdzie jeździcie. Magazyny motoryzacyjne wykonują szereg testów, na które my sobie nie możemy pozwolić. Warto poszperać w internecie, albo sięgnąć po taki magazyn i sprawdzić jak wyszło takie porównanie. Wiemy, jak wielu jest producentów opon na naszym rynku, jedni kuszą ceną, inni nazwą, a dzięki testom w formie tabelki będziemy mogli rzucić okiem na dosłownie każdy parametr opony – droga hamowania na śniegu, droga hamowania na śliskiej nawierzchni, cena, gwarancja itd. Napisałem na początku, że nie warto oszczędzać, ale to nie dlatego, abyście wszyscy ruszyli do wulkanizatora i wybrali opony po 400 złotych za sztukę. Wszystko zależy jak dużo jeździcie i gdzie jeździcie. Jeżeli w Waszym mieście drogowcy dbają o stan dróg i śnieg nie zalega tam zbyt często to może warto pomyśleć o oponach używanych, z bieżnikiem, który nadal nadaje się do użycia. Ci co znają się na rzeczy wiedzą już co w poprzednim zdaniu jest nie tak. Czy bieżnik to kwestia podstawowa? Absolutnie nie! Pierwszą rzeczą, na jaką zwracamy uwagę jest wiek opony! Z biegiem czasu, niezależnie od tego jak często było użytkowana i jak przechowywana struktura opony ulega nieodwracalnym zmianom. Dlatego szacuje się, że żywotność opony to maksymalnie 6 lat i tego kryterium trzeba się trzymać. Niech Was nie przekonują tłumaczenia handlarzy oponami, że pochodzą z południa Francji, że są od aut z przebiegiem 20 tysięcy kilometrów, 6 lat tylko tyle Was interesuje.
Opony z zachodu przyjeżdżają do nas kontenerami i w większości są to opony pochodzące z aut powypadkowych, dlatego jeśli już decydujemy się na używane opony warto dokładnie zbadać ich pochodzenie, a najlepiej szukać opon od prywatnego właściciela, opon które nie dość, że są tańsze w zakupie, to często mają pewniejszą historię. Jeżeli natomiast jeździcie bardzo często samochodem, zdarza się Wam pokonywać ścieżki, na których śnieg zalega parę dni, a drogowcy nie nadążają z odśnieżaniem i zabezpieczaniem nawierzchni warto dołożyć tych kilka stówek i kupić nowe opony, z gwarancją. Różnice cenowe są czasem niewielkie, kiedyś znalazłem używane opony za 90 złotych za sztukę i byłem gotowy je kupić. Czysta ciekawość wysłała mnie do wulkanizatora, gdzie czekały na mnie nowe opony za uwaga – 140 złotych za sztukę. Wiadomo – wydałem 200 złotych więcej, ale zamiast 4 letnich opon, które pojeżdżą góra dwa sezony, miałem nówki, z żywotnością 6 lat, których koszt przy ewentualnej sprzedaży pojazdu zwróci się i to w sporym stopniu.
Czy warto oszczędzić i założyć tylko jedną parę opon? Tutaj wiele zależy od tego jak srogą zimą obdarzy nas matka natura. W Polsce nie mamy obowiązku jeżdżenia na oponach zimowych i wielu decyduje się na założenie tylko jednej pary, choć tutaj pojawia się kolejne pytanie – gdzie założyć? Na tył, czy może na przód? Szczerze Wam powiem, że ilu wulkanizatorów i mechaników, tyle odpowiedzi. Jedni twierdzą, że na koła napędowe, a co gdy mam napęd na tył? Wtedy o kierunku jazdy na śniegu mają decydować letnie opony? Wątpliwości, które pojawiają się przy takim wariancie i ta niepewność w zachowaniu pojazdu sprawiają, że lepiej machnąć ręką i założyć komplet opon. Ale jeśli jeździcie waszym autem kilka lat, już to robiliście i jesteście pewni tego rozwiązania nie mam zamiaru Was przekonywać do innej opcji, bo Wy sprawdziliście sami, jak to wygląda w rzeczywistości, a ja nie.
Opony wielosezonowe – dobre na wszystko?
Dochodzimy do rodzaju opony, który bardzo lubimy w naszym kraju. Wielosezonówki, czyli dwa w jednym. Mają nas zatrzymać na suchym asfalcie i pomóc, gdy wpadniemy na śniegu w poślizg, genialnie, nie muszę kupować dwóch par i jestem bezpieczny! Ciężko wyczuć sarkazm w słowie pisanym, ale brzmi on właśnie tak, jak poprzednie zdanie. Sprawdza się stare przysłowie – jeśli coś jest do wszystkiego, to w gruncie rzeczy jest do niczego. Opony wielosezonowe miałem okazję mieć w swoim pierwszym samochodzie. Gdy mieliśmy letnią ulewę nie potrafiłem przewidzieć, jak się zachowają podczas awaryjnego hamowania, a na ośnieżonym odcinku drogi jazda z prędkością 70km/h skończyła się w zaspie śniegu. I nie były to tanie, używane opony, tylko zupełnie nowe opony z przedłużoną na 4 lata gwarancją! Od tamtej pory powiedziałem – nigdy więcej opon wielosezonowych. Moim zdaniem zakładanie takich opon to trochę hazard. Zakładamy się z matką naturą, o warunki pogodowe. Jeśli w danym roku zarówno w lato, jak i zimę pogoda nas oszczędzi, to wygraliśmy. Natomiast jeśli będą nas nawiedzać deszcze w lipcu i śnieżyce w styczniu to przegraliśmy i obyśmy przegrali tylko zakład, a nie życie.
Czy przesadzam sugerując, że opony wielosezonowe są niebezpieczne? Absolutnie nie! Tym bardziej dla niedoświadczonych kierowców, bo to jest wybór środka, które w średnich warunkach sprawdzają się świetnie, natomiast w skrajnych mają więcej problemów, niż standardowe opony. Tutaj również decydować o wyborze będzie częstotliwość użytkowania samochodu. Bo jeżeli masz przed domem auto miejskie i jeździsz 5-10 tysięcy kilometrów rocznie to może być dobry wybór, w innych przypadkach musisz zrobić rachunek zysków i strat. Zarówno dziennikarze, jak i producenci zalecają dwa komplety opon. Skoro producenci zalecają, to po co produkują opony wielosezonowe? Bo jest na nie zapotrzebowanie, bo my chcemy je kupować i to w zasadzie jedyny powód. Warto też sprawdzać na bieżąco newsy w tej kwestii, bo producenci od lat głowią się nad złotym środkiem. W tym roku takim producentem jest Michelin, który stworzył oponę – CrossClimate. Sam chętnie przetestowałbym takie opony w swoim samochodzie (więcej informacji: http://www.auto-swiat.pl/wiadomosci/rewolucyjna-opona-michelin-crossclimate/bng0z), choć cena trochę odstrasza. Wielosezonowe opony to kompromis, który nie w każdej sytuacji się sprawdza, sami wiemy jak to wygląda w życiu. Idąc z kimś na kompromis zarówno my, jak i oponent musimy zrezygnować z części swoich racji, to samo jest w kwestii opon. Ja jestem z natury osobą bezkompromisową, więc opony wielosezonowe dla mnie nie istnieją.
Wulkanizatorzy już na nas czekają
Uzupełniając temat warto odpowiedzieć na pytanie – kiedy wymienić opony? Osobiście sugeruję się temperaturą panującą na dworze. Jeżeli zaczyna spadać poniżej zera coraz częściej, a prognozy nie przewidują nagłego ocieplenia to nie waham się ani chwili i zmieniam opony na zimowe. Sporo osób zdecydowało się już na wymianę opon, po ostatnim, jednodniowym ataku zimy, ale ja póki co pozostałem przy oponach letnich, bo temperatura w najbliższych dniach ponownie wraca do jesiennych standardów i jeśli zaskoczy mnie deszcz, przy 15 stopniach to wolę mieć na felgach opony letnie.
Gdy już wymienimy opony, gdzie przechowywać letnie na kolejny sezon? Tutaj ponownie najważniejszą kwestią jest temperatura. Jak już wiecie – opony letnie twardnieją w niższych temperaturach. Jeśli macie zamiar je rzucić na podwórko i przykryć kocem, czy folią na zimę to radzę Wam od razu je wyrzucić na śmietnik. Muszą być w suchym miejscu, nie narażonym na warunki atmosferyczne, temperatura w takim miejscu nie powinna spadać poniżej 10 stopni, a najlepiej aby była wyższa. Jeżeli Wasza piwnica, garaż w zimę pokrywa się szronem to może warto zostawić opony u wulkanizatora, bo wielu za niewielką opłatą oferuje przechowanie opon na zimę. Wtedy nie zostawiajcie wszystkiego w rękach wulkanizatora, upewnijcie się gdzie będą leżeć przez najbliższe miesiące Wasze opony, bo kilka razy już widziałem opony w drewnianym baraku na zapleczu warsztatu, ponownie stosujcie zasadę ograniczonego zaufania. Weźcie sobie do serca te rady i uzbrójcie się w rozsądek i wyobraźnię na najbliższe miesiące.
Jeśli uważasz ten tekst za wartościowy, podziel się nim na facebooku (kliknij „share” po lewej stronie). Zostaw nam też swój komentarz poniżej.
Jakiś czas temu zauważyłem, że doświadczeni kierowcy dzielą się na dwie grupy – radykalnych i jałowych. Ci pierwsi nigdy nie zamienią skrzyni automatycznej na manualną i na odwrót – użytkownik skrzyni manualnej w życiu nie wsiądzie do samochodu z automatem. Druga grupa w jakie auto nie wsiądzie, takim jedzie i nie robi z tego specjalnego wydarzenia. Ale czy jest jakaś recepta na rozwiązanie tego dylematu? Przekonajmy się!
Komfort, wygoda, wolna lewa noga i prawa ręka.
Tak jest! To wszystko tylko i wyłącznie w aucie z automatyczną skrzynią biegów. Nawet najwięksi fani manualnej skrzyni biegów zgodzą się, że w ciągłych korkach błogosławieństwem jest posiadać skrzynię automatyczną. No bo kto z nas lubi przeskakiwać z luzu na jedynkę, na 2 sekundy na dwójkę i wracać do punktu wyjścia? Nikt nie jest na tyle szalony, lepiej by ktoś robił to za nas. Na drodze, gdzie prędkości przybierają już trzy cyfrowe liczby zdania są podzielone. Gdy jedziemy 1000 kilometrów w trasę manualna skrzynia może nas zmęczyć, a automat zanudzi na śmierć, nie ma na to reguły. Jeśli chodzi o mój stosunek do automatycznej skrzyni biegów to stwierdzam jasno (i w zasadzie nieskromnie), że w moim przedziale cenowym nie ma automatu, który zmienia biegi szybciej i sprawniej niż ja. Ale nie będę oszukiwał Was i samego siebie – cholernie drażni mnie machanie prawą ręką przez godzinę, gdy trafię na korek. Cholernie drażniło mnie także machanie skrzynią w Volkswagenie, którego jakiś czas temu miałem, bo był dla mnie bezpłciowy i przy wyższych obrotach brzmiał jak kruszony lód w sokowirówce. O tak, pragnąłem automatu w moim Volkswagenie, a że go nie miałem pozbyłem się samochodu po 3 miesiącach. W Fordzie, którego mam teraz z kolei nie wyobrażam sobie, że miałby sam za mnie zmieniać biegi, a to dlatego, że jako motomaniak poprawiam sobie humor dociśnięciem auta na wyższe obroty i szybką zmianą na kolejny bieg.
Oczywiście wiem, że mamy tryb dynamiczny w większości automatów, ale to nigdy nie będzie to samo. No właśnie; tryb dynamiczny – jak sprawdza się na trasie? Miałem możliwość jechać dość mocnym samochodem i zbiegiem okoliczności był to Volkswagen, a konkretnie Phaeton z V12 pod maską i szczerze? Nie wyobrażam sobie manualnej skrzyni w takim samochodzie. Powiem tak – im większy silnik, tym automat staje się bardziej przydatny, a nawet niezbędny. Poza tym to świetny sposób na długie podróże, które nie zawsze przebiegają płynnie, nie zawsze mamy wolny lewy pas i nie zawsze mamy humor i warunki na swawolne zmiany biegów. Gdy mamy na pokładzie 4 osoby nie wyciskamy z niego maksymalnego momentu obrotowego i mocy, staramy się ich bezpiecznie dowieźć na miejsce i tutaj możecie być pewni, że automat się nie pomyli.
Żadna skrzynia nie będzie mi mówić, jak mam żyć!
Są momenty, w których automatyczna skrzynia jest koszmarem. Jechałem kiedyś BMW Z3 z automatem i zacytuję klasyka – „w piekle już czekają na tego, który skonstruował tą skrzynię” to kompletna katastrofa. W żadnym trybie bieg nie wchodził tak jak chciałem – proszę o czwórkę, a ten dalej trójka, próbuję redukować do trójki, a tu nie! Uparcie trwa przy czwartym biegu, a samochód sprawia wrażenie, jakby miał zaraz się zadławić. W internecie przeczytacie multum artykułów o automatycznych skrzyniach, które nie wyszły i trzeba się ich wystrzegać.
Wracając do „manuala”, dla mnie to świetna sprawa. Jasne, drażni w korku, jest zdana tylko na mnie, a człowiek istota mylna i gdy wrzuci 1 zamiast 3 może zabić, ale dla mnie jest też druga strona medalu. Jako pasjonat motoryzacji czerpię radość z jazdy, a zmiana biegów to forma wyrażania siebie, której mnie pozbawiono w wielu samochodach. Było sporo aut, w których przetestowałem oba rodzaje skrzyń i w sumie tylko w jednym byłem pewien, że chcę automat – Mercedesie klasy E. Reszta nie do końca wiedziała czego chcę, nie reagowała na moją prawą nogę tak jak powinna, zwyczajnie nie synchronizowała się w 100% z moimi potrzebami. I to musicie brać pod uwagę, że czasem automat wrzuci bieg, którego nie chcecie i nic z tym nie zrobicie. W skrzyni manualnej macie pełną kontrolę nad sytuacją, a ja na przykład lubię mieć kontrolę nad tym co się dzieje wokół mnie, a w samochodzie w szczególności. No i dodajmy coś jeszcze – z manualną skrzynią zawsze możecie być dynamiczni, w sekundę zmienić zdanie, automat nie zawsze Wam na to pozwoli, a w starszych samochodach zawsze będzie wolniejszy od manualnej wersji.
Koszty utrzymania skrzyni biegów.
Jak w każdym przypadku, tak i tutaj wszystko zależy od tego jak jest eksploatowany samochód. Ale nie da się ukryć, że serwisowanie automatycznej skrzyni biegów jest znacznie droższe niż skrzyni manualnej. A jeśli przyjdzie Wam wymieniać skrzynię w całości, różnica w cenie może być dziesięciokrotna i to nie żart! Jest też powszechny stereotyp, że automatyczne skrzynie psują się częściej niż manualne, ale z tym się nie zgodzę. To zależy od konkretnego modelu samochodu, bo na własne oczy widziałem Opla Omegę B z przebiegiem 390 tysięcy i automatem od nowości, a także taką z manualem, gdzie skrzynia posypała się przy 250 tysiącach, a samochód był od pierwszego właściciela. Co ciekawe, mechanik stwierdził, że „te skrzynie tak mają” co było dla mnie przedziwne.
Zdania są podzielone, bo przy normalnej eksploatacji w większości przypadków skrzynia manualna rzeczywiście wytrzyma więcej, ale gdy intensywnie użytkujemy samochód, a co gorsza za jego kierownicą siada regularnie więcej niż jedna osoba to sytuacja się odwraca. Każdy ma inną nogę do sprzęgła i nie raz wsiadając po kimś, do chociażby samochodu służbowego sprzęgło chodziło zupełnie inaczej niż po mojej zmianie. Dlatego przy wyborze rodzaju skrzyni nie kierujcie się kosztami w jej utrzymaniu, ale odpowiedzcie sobie na pytanie, ilu regularnych kierowców będzie miał samochód?
W obu przypadkach skrzyń biegów, to co przemawia do nas najbardziej, to fakt w jakiej jest ona kondycji. Gładkie przechodzenie między biegami, bez szarpnięć i dziwnych odgłosów to w obu przypadkach konieczność. Oczywiście w starszych samochodach z manualną skrzynią mamy wodziki, wybieraki skrzyni, których wymiana kosztuje grosze i nie należy skreślać samochodu na starcie z powodu niesprawności tej części skrzyni. W przypadku automatycznej skrzyni sprawa jest bezkompromisowa – wszystko musi chodzić jak szwajcarski zegarek. Odczuwalne szarpnięcia są niedopuszczalnie, tak samo odgłosy przy zmianie biegów i przechodzeniu z drive na reverse. Tak więc sprawa jest prosta o ile w manualu pewne niedoskonałości nie zwiastują wydatków na początek zakupu, to w przypadku automatu jest na odwrót, musicie być czujni i najlepiej przejechać się sprawnym automatem, jeśli wcześniej nie mieliście do czynienia z tego typu skrzynią biegów.
Co tu więcej dodawać? Wybór należy do Was! Komfort i spokój, czy pełna kontrola i kolokwialnie ujmując „fun”. Na koniec dodam ciekawostkę, że firma Saab próbowała kiedyś połączyć wygodę skrzyni automatycznej z pełną kontrolą nad zmianą biegów w manualnej wersji. Jak to możliwe? Skrzynia typu sensonic, bo taką nazwę nosi ten system ma normalny lewarek zmiany biegów, ale nie ma pedału sprzęgła, zmianą biegów steruje mózg Saaba. Jechałem kiedyś Saabem z sensoniciem i… była to totalna klapa! Pomysł nie wypalił, system był strasznie awaryjny, bo zwyczajnie nie da się zgrać mózgu maszyny z mózgiem człowieka, póki co musimy się zdecydować, albo jedno, albo drugie.
Jeśli uważasz ten tekst za wartościowy, podziel się nim na facebooku (kliknij „share” po lewej stronie)
Ilu z Was nadziało się na fachowca, który nie spełnił Waszych oczekiwań? Zapewne 80% z osób czytających odpowiada twierdząco na pytanie – czy zawiodłeś się kiedyś na mechaniku samochodowym, a spora część z pozostałych 20% nie ma świadomości, że jest oszukiwana. W tym biznesie również nie ma sentymentu, każdy chce zarobić, jak najwięcej, a dzisiaj dowiecie się o kilku prostych zabiegach dzięki którym unikniecie rozczarowań.
Gdzie się podziały zużyte części?
Zaczniemy od kolejnego pytania – jak często zabieracie zużyte części, które Wasz mechanik miał wymienić? Czy w ogóle prosicie o pokazanie ich zaraz po naprawie? Jeśli nie, to popełniacie pierwszy, podstawowy błąd. Płacisz za usługę, ale często również za części, które uwaga: nie zawsze są wymieniane! Mechanik sugeruje wymianę jakiejś części, która jest sprawna, następnie wymontowuje ją z pojazdu, oczyszcza, wbija jakiś kod kreskowy żeby wyglądało autentycznie i już, gotowe, w kieszeni kasa za wymianę + za równowartość części. Oczywiście powie Wam, że rachunek zostawia u siebie, bo jest to gwarancja, żebyśmy go nie zgubili i takie tam różne inne, troskliwe zwroty w naszą stronę wysyła. Absolutnie nie gódźcie się na takie praktyki! Jeśli coś zostało wymienione, chcecie to zobaczyć; jak wyglądało, co było w tym zepsute, zasada: klient nasz Pan obowiązuje w każdej branży. Tylko, gdy będziecie mieli paragon/fakturę + starą część będziecie mieli stu procentową pewność, że została wymieniona.
Zepsuta część jest Twoją własnością.
Najgorzej jest oczywiście z częściami, których nie możemy zobaczyć, jak na przykład sprzęgło, czy skrzynia biegów. Czasami mechanicy ograniczają się do wymiany docisku sprzęgła lub samej tarczy wciskając oczywiście, że wymienili kompletne sprzęgło. Taka naprawa jest oczywiście bezcelowa, bo po pewnym czasie problem powróci, a wraz z nim kolejne banknoty do portfela mechanika. Uwierzcie mi, nawet jeśli jesteście stałymi klientami w jakimś warsztacie i nigdy nie prosiliście o zostawienie zużytych części zróbcie to po raz pierwszy, a gdy fachowiec zada pytanie – po co? – powinna Wam się zaświecić czerwona lampka! Mimo iż zepsuta, ta część nadal jest Waszą własnością i po zakończeniu usługi powinna do Was wrócić.
Jednym ze sposobów na uniknięcie tego typu sytuacji jest zakup części na własną rękę i dostarczenie jej mechanikowi wraz z samochodem. Ja robię tak od dobrych kilku lat, bo wolę mieć 100% pewność co do jakości zakupionej części i jej pochodzenia. Oczywiście nie raz proponowano mi, że mechanik sam kupi część, bo będzie miał taniej, bo ma znajomości, dojścia, kupuje bez VATu, ale zupełnie mnie to nie interesowało. Uparcie stoję przy swoim i sam dokonuję tego wyboru. Nawet jeśli nie jesteście w temacie z pomocą przychodzi internet, w którym znajdziecie odpowiedziedź na 90% pytań z zakresu motoryzacji, prawie każdy model ma swoje forum sympatyków, a w nim wszystkie typowe i nietypowe usterki trapiące dany samochód. Dzięki temu unikniecie nie tylko bubli, jakim nie raz są części zamienne, ale także wykluczycie usterki, które sugeruje Wam mechanik.
Dobry mechanik, czy partacz?
W internecie można znaleźć różnego rodzaje rankingi, strony na których klienci zostawiają swoje opinie o warsztatach samochodowych. Nie raz są to złośliwe wpisy konkurencji, dlatego nie należy się sugerować pojedynczymi przypadkami, lepiej stawiajcie na ilość wpisów. Podobnie jest z tym co zobaczymy przed warsztatem. Jeśli mechanik ma kolejki, zapisuje terminy to nie trafił na stado naiwnych ludzi. Im więcej aut na placu mechanika, tym lepiej świadczy o nim samym, jak z restauracją – jeśli jest dobre jedzenie będą kolejki, jeśli nie to lokal świeci pustkami. Chodź nie jest to cecha decydująca, ja spotkałem się z warsztatem w Krakowie, który specjalizował się w szybkich naprawach i miał na stałe zatrudnionych tylu mechaników, aby wykonywać prace na bieżąco, a jeśli brakowało rąk do pracy szef sam chwytał za klucz i brał się do roboty.
Cena to nie wystarczający wyznacznik.
Ciężko też stwierdzić po cenach, czy mechanik jest dobry, czy nie. Ceny zależą nie tylko od samego właściciela, ale także od miejsca w którym działa warsztat, od konkurencyjności w danej okolicy. Jedni cenią się, bo zwyczajnie są w branży kilkanaście lat, mają renomę, świetny sprzęt i mają świadomość, że ludzie i tak do nich wrócą. Są też tacy, którzy cenią się wysoko, a naprawiają w warsztacie rodem z poprzedniego okresu i to kolejny wątek który chciałem poruszyć. Jeśli interes się kręci to każdy rozsądny przedsiębiorca inwestuje w swój biznes.
Rozejrzyjcie się po budynku, od razu rzuci Wam się w oczy czy sprzęt jest nowy, dobrej jakości, takie rzeczy kolą w oczy nawet laików. Jeśli budynek jest ciasny, pełen starego sprzętu, bez podnośnika to można powiedzieć wprost – niewiele osób tu zagląda. Z kolei jeśli budynek nie napawa optymizmem, a wewnątrz znajdziemy nowoczesny sprzęt nie ma się co zniechęcać, bo każdy z nas wie jak drogie w utrzymaniu są pomieszczenia użytkowe. Prosta zasada – miejcie oczy szeroko otwarte od momentu, gdy przekraczacie próg warsztatu.
Mam 100% pewność, że nie zostałem oszukany!
100% w życiu rzadko istnieje, jednak w przypadku mechaników jest wyjątek. Oczywiście jest sposób, abyście mieli 100% pewność, że nie zostaliście oszukani, że mechanik zrobił dokładnie to o co prosiliście. Jedyny sposób jaki znam to stać przy mechaniku od początku do końca naprawy. Na to niestety większość z nas pozwolić sobie nie może, bo zwyczajnie nie mamy na to czasu – praca, dom, rodzina. Ja jestem specyficzny i nie zostawiam mojego samochodu sam na sam z mechanikiem nawet na sekundę. Oczywiście, gdy pierwszy raz pojawiam się w jakimś warsztacie i stoję jak słup z kamerą nad mechanikiem spotykam się z dziwnymi spojrzeniami, bo nikt nie lubi, gdy jego praca jest monitorowana. Ale za drugim, trzecim razem zarówno właściciel, jak i naprawiający mechanik przyzwyczaili się do mojej obecności. Było to z korzyścią dla obu stron, oni nie musieli po skończonej naprawie tracić czasu na długie opowieści o tym co się wydarzyło za drzwiami ich garażu, a ja na bieżąco mogłem monitorować przebieg naprawy. Świetna sprawa i polecam chociaż raz spróbować tego sposobu, poświęćcie dzień wolnego, aby monitorować na żywo naprawę Waszego auta. Mechanik na bieżąco pokazuje co się złego stało, nie raz tłumaczy dlaczego, odpowiada na pytania.
Z jedynym warsztatem mocno się zaprzyjaźniłem i nie raz aktywnie uczestniczyłem w naprawie swojego samochodu. Dlaczego warto chociaż raz przyjrzeć się zabiegowi z bliska? Z prostej przyczyny. Gdy raz zostaniecie w garażu, śledząc poczynania mechaników dłubiących przy Waszym aucie, oni przy każdej następnej naprawie będą mieli świadomość, że w każdej chwili możecie wparować do warsztatu na kolejny monitoring i szczerze? Albo będą tak zmęczeni Waszą obecnością, że naprawią tak, aby nie było się do czego doczepić, albo arogancko wyproszą Was i będziecie mogli opuścić warsztat zanim się rozczarujecie. Warto rozmawiać z pracownikami, szefem i nawiązać jakiś kontakt, tak po ludzku i aż przyjemniej jechać do takiego warsztatu (o ile taka wizyta w ogóle może być przyjemna).
Wyuczone, fachowe regułki budzą trwogę.
Gdy pierwszy raz jestem w jakimś warsztacie staram się mówić językiem mechanika. Między zdania wrzucam jakąś historię z przeszłości, jak to sam naprawiłem to i owo, staram się robić wrażenie osoby, która zna ten temat chociaż w połowie tak dobrze, jak oni. Nie można przesadzać i robić z siebie specjalisty, bo gdybyśmy nim byli to nie przyjeżdżalibyśmy do mechanika prosząc o naprawę, tylko zrobilibyśmy to sami. Możemy wyjść na niepoważnych, dlatego lepiej ograniczać się do oceny sytuacji, gdy nie jesteśmy w 100% czegoś pewni. Ja lubię sam dłubać przy samochodzie, szperać po internecie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie – jak to można naprawić, ale nie każdy ma na to czas i chęci. Ale dobrze byłoby żebyście wiedzieli, gdzie znajduje się część, którą mechanik ma się zająć, rzucić nazwami kilku firm produkujących te części, może nawet pokusić się o ocenę, czy dana naprawa jest skomplikowana czy nie. To również macie podane na tacy w internecie, gdy auto wyrzuca błąd na komputerze, pali na trzy cylindry, coś szumi stuka, wystarczy że dodacie do danej usterki model samochodu i otwiera się przed Wami prawdziwa skarbnica wiedzy warsztatowej.
Podsumowując – wcale nie jest trudno znaleźć dobrego mechanika, tych kilka prostych zabiegów pozwoli Wam uniknąć oszustów i kombinatorów. Absolutnie nie dajcie się zdominować mechanikowi, bo to nie jest na Waszą korzyść! To Wy jesteście klientami, to Wy mu płacicie i to on ma Was w 100% zadowolić i w taki sposób wykonać swoją pracę, abyście wrócili do niego, gdy znów coś przestanie działać.
Więcej o naprawach i częstych usterkach przeczytacie tutaj.
Jeśli uważasz ten tekst za wartościowy, podziel się nim na facebooku (kliknij „share” po lewej stronie). Zostaw nam też swój komentarz poniżej.
Gdy układ wydechowy w naszym samochodzie zaczyna zamieniać się w komin nie jest to dobra wiadomość. Co prawda w Polsce nie mamy jeszcze tak rygorystycznych przepisów, jeśli chodzi o normy emisji spalin, jak chociażby w Niemczech, ale mimo to zdarzają się samochody, które mają problem z zaliczeniem testu analizatorem spalin na przeglądzie technicznym. Sprawdźmy co zwiastuje dym z rury wydechowej.
Oglądając ogłoszenia wielu z nas rozgląda się za samochodem sprowadzanym. Za granicą obcowanie z pojazdem odbywa się w zupełnie innych warunkach – lepsze drogi, inna mentalność właścicieli, dokładniejsze przeglądy techniczne, wysokie kary za cofanie liczników. Porównując 5 letnią Skodę Octavię z dieslem z Polski z przebiegiem 200 tysięcy kilometrów, a tą samą, z takim samym przebiegiem z Niemiec prawdopodobnie stan techniczny (w szczególności zawieszenia) Octavii z Polski będzie znacznie gorszy. Jednak ciężko zaufać handlarzom i firmom zajmującym się sprowadzaniem pojazdów, bo to powierzenie swoich własnych pieniędzy w obce ręce. Dzisiaj spróbujemy krok po kroku przejść przez cały etap sprowadzania pojazdu, a na pierwszy ogień bierzemy Niemcy.
Krok 1 : Szukamy samochodu
Światem rządzi internet, nie inaczej jest w motoryzacji. Ogłoszenia z Niemiec można łatwo znaleźć korzystając z wujka google i tak oto natrafimy na niemiecką wersję portalu ebay. Za pośrednictwem takiego portalu możemy wybrać kilka pojazdów, z jednego regionu kraju, które mają być potencjalnie nasze. Możecie w szczegółach określić parametry pojazdu, a portal intuicyjny i nawet komunikatywna znajomość niemieckiego wystarczy, aby samodzielnie go obsłużyć.
Najtrudniej znaleźć samochody blisko polskiej granicy, bo tam rządzą handlarze z Wielkopolski, Lubuskiego i Dolnego Śląska. Nie jest odkryciem, że im dalej na zachód, tym tańsze samochody znajdziemy. Mam sporo znajomych mieszkających w Kolonii i Düsseldorfie, czyli w zachodnich Niemczech i ceny są tam znacznie niższe niż chociażby w okolicach Berlina. Nie wierzycie to sami sprawdźcie na portalach. Jeśli nie mamy transportu można skorzystać z samolotu, ale jeśli planujecie zakup na zachodzie Niemiec nie obejdzie się bez noclegu, zwyczajnie nie zdążycie wszystkiego załatwić w jeden dzień. Nie nastawiajcie się też na jeden samochód i pod żadnym pozorem nie wpłacajcie zaliczek będąc w Polsce. Niemieckie portale walczą z plagą oszustów pobierających zaliczki na samochody, które nie istnieją.
Wielu sprzedających ma na swoim placu nie 20 samochodów, jak przywykliśmy w Polsce, tylko 70, 80, nawet ponad 100. Uwierzcie, jest w czym wybierać, choć najlepiej znaleźć od razu kilka aut, w promieniu 20 kilometrów od siebie, aby potem nie szukać na siłę auta po to tylko by nie wracać z pustymi rękami.
Najważniejsze aby przed podróżą sprawdzić te auta na Autoraport.pl i upewnić się, że to co jest reklamowane zgadza się z faktami o pojeździe. Najbardziej pomocne są tutaj Oryginalne Dane Techinczne jak najlepiej z nich korzystać opisałem tutaj. Podobnie jak w przypadku zaliczek, o których pisałem wyżej, również walczy się nieuczciwymi sprzedawcami, którzy reklamują nie do końca to, co znajduje się na placu. Tacy sprzedawcy dobrze wiedzą, że po przebytej długiej drodze, wydanych pieniądzach i zainwestowanym czasie człowiek nie chce wracać do domu z pustymi rękami. A czym więcej czasu oraz pieniędzy zainwestowaliśmy aby się pojawić na placu w Niemczech, tym trudniej nam będzie odejść od niewłaściwej decyzji. Więc sprawdzamy każde auto zamin pomyślimy o wyjeździe lub wylocie do Niemiec i zwracamy szczególną uwagę właśnie na Oryginalne Dane Techinczne. Pamiętamy też, że nawet jeśli sprawdzimy jedno auto i wyjdzie „pozytywnie”, nie oznacza to że reszta będzie miała ten sam wynik. Sprawdzamy wszystkie auta które nas interesują, dzięki temu zyskujemy spokój oraz wiarygodny obraz sprzedawcy / sprzdawców do których mamy zamiar się wybrać. Oszczędzamy Sobie wielu kłopotów oraz wyrzucania setek złotych w błoto.
Mamy auto, sprawdziliśmy stan techniczny, wyłożyliśmy pieniądze na stół, przechodzimy do bardziej skomplikowanej części.
Krok 2: Co z tymi tablicami rejestracyjnymi?
Po zakupie udajemy się do niemieckiego wydziału komunikacji (Zulassungstelle) z kompletem dokumentów:
Zulassungsbescheinigung I – (odpowiednik naszego dowodu rejestracyjnego), potocznie zwany małym briefem. Dokument musi mieć adnotację i pieczątkę potwierdzającą wymeldowanie. (jeżeli poprzedni właściciel nie wymeldował pojazdu przed sprzedażą).
Zulassungsbescheinigung II – (odpowiednik naszej karty pojazdu, zwany potocznie dużym briefem
Dowód zakupu (umowa kupna-sprzedaży)
Otrzymujemy w wydziale nowy dowód rejestracyjny (Zulassungsbescheinigung I), wystawiony już na nasze nazwisko, który będzie nas kosztował 56 euro, oraz ewentualnie nowy Zullasungsbescheinigung II (jest tam miejsce na wpisanie tylko dwóch kolejnych właścicieli, trzeci otrzymuje nowy dokument), to w przypadku gdy trafi nam się od sprzedawcy stary Brief (karta pojazdu)
Teraz staramy się o tablice. Możecie do Polski przyjechać na niemieckich tablicach, ale wiąże się to z obowiązkiem odesłania ich do właściciela i w praktyce Polacy rzadko korzystają z tej opcji. Inny sposób (często nalegają na to prywatni właściciele) to zakup tak zwanych tablic zjazdowych z żółtym paskiem (Kurzzeitkennzeichen) ważnych 5 dni, których koszt to około 70 euro, lub tablic z czerwonym paskiem (Ausfuhrkennzeichen), które kosztują wraz z ubezpieczeniem około 200 Euro ich ważność to 15 dni. Warto wiedzieć; żółte tablice otrzymamy na pojazd, który nie ma ważnych badań technicznych, ale jest technicznie sprawny. W przypadku tablic czerwonych, tu musi być aktualne badanie.
Mając tablice ze specjalnym paskiem trzeba się nastawić na kontrolę na granicy, głównie dlatego, że ubezpieczenie jest ważne tylko przez krótki okres, a bywają handlarze, którzy zupełnie nie przejmują się tym terminem i krążą z autami po Niemczech.
Jak wiadomo Niemcy w kwestii formalności są bardzo dokładni. Po wizycie w urzędzie możemy wracać do Polski.
Krok 3: Stacja kontroli pojazdów
Nasz nowy samochód musi zostać dopuszczony do ruchu w Polsce. Dlatego niezbędne jest wykonanie pierwszego badania technicznego na terenie naszego kraju, którego koszt to 169 złotych.
W odróżnieniu od standardowego badania technicznego, otrzymujemy tutaj specjalny dokument – zaświadczenie o pozytywnym wyniku badania technicznego.
Krok 4: Urząd Celny
Udajemy się, aby uiścić znaną wszystkim opłatę, czyli akcyzę. Dla urzędu celnego potrzebne nam jest ksero briefu, dokumentu potwierdzającego wymeldowanie z terenu Niemiec, formularze, które możemy wypełnić na miejscu. Jak urząd celny wylicza akcyzę? Jeżeli pojemność silnika nie przekracza 2000 cm3 to akcyza wynosi 3,1% ceny pojazdu przeliczonej z euro na złotówki, na podstawie kursu NBP danego dnia. Jeśli samochód ma silnik o pojemności większej niż 2000 cm3, to akcyza jest już kolokwialnie ujmując sroga, bo aż 18,6% ceny pojazdu przeliczanej w dokładnie taki sam sposób. Do ceny doliczamy koszt skarbowy akcyzy, czyli 17 złotych. Po zostawieniu sporej części portfela w Urzędzie Celnym udajemy się dalej.
Krok 5: Tłumaczymy dokumenty
Nawet w niewielkich miejscowościach są tłumacze przysięgli, oferujący tłumaczenie dokumentów opatrzone specjalną pieczątką. Ceny są różne, ale mniej więcej trzeba liczyć około 200 złotych na tą operację. Pilnujmy sobie tej pieczątki, bo oszustów nie brakuje także tutaj. Nie ma atrakcyjnych cen tłumaczenia, amatorscy oszuści czają się także tutaj, więc nie dajcie się nabrać na tłumaczenie dokumentów za 50 złotych.
Krok 6: Urząd Skarbowy
Również w Urzędzie Skarbowym musimy posiadać kserokopię dokumentów pojazdu oraz tłumaczenia z pieczątką. Wypełniamy formularz VAT-24 dostępny również w internecie, uiszczamy opłatę w wysokości 160 złotych, która paradoksalnie nazywa się zwolnieniem z podatku VAT i otrzymujemy stosowne zaświadczenie, które będzie nam potrzebne w wydziale komunikacji.
Krok 7: Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska
Z zupełnie nieznanych mi powodów musimy zasilić też konto NFOŚ. Tutaj czeka nas opłata recyklingowa, która jest stała dla każdego rodzaju pojazdu (niezależnie od parametrów) i wynosi 500 złotych. Na szczęście wystarczy, że wpłacimy ją na konto i będziemy mieli dowód wpłaty, może być z poczty, czy potwierdzenie transakcji z bankowości internetowej. Dobra wiadomość jest taka, że od 1 stycznia 2016 roku nie będziemy musieli płacić opłaty recyklingowej.
Krok 8: Wydział Komunikacji
Tutaj kończy się nasza długa droga zalegalizowania pobytu naszego nowego pojazdu. Wszystkie zebrane dotychczas dokumenty składamy właśnie w Wydziale Komunikacji i tutaj potrzebne są nam koniecznie oryginały, a nie kserokopie.
Przed wizytą musimy oczywiście wykupić ubezpieczenie OC, najpóźniej w dniu udania się do Wydziału Komunikacji i nie później niż po upływie ważności ubezpieczenia zakupionego w niemieckim Zulassungstelle (odpowiednik naszego Wydziału Komunikacji). Oryginalne, przetłumaczone dokumenty, zaświadczenie o badaniu technicznym, nowe ubezpieczenie OC, potwierdzenie uiszczenia opłaty recyklinowej, zaświadczenie o zwolnieniu z podatku VAT z Urzędu Skarbowego, a także Brief, dowód wymeldowania, tablice rejestracyjne wymieniamy na polskie dokumenty. Otrzymujemy oczywiście standardowo tymczasowy dowód rejestracyjny, naklejkę na szybę i nowe tablice rejestracyjne. Koszty, jakie musimy ponieść w Wydziale Komunikacji wyglądają następująco: nowe tablice rejestracyjne: 80zł, karta pojazdu: 75zł, pozwolenie czasowe: 12zł, nalepki na tablice rejestracyjne: 11zł, nalepka na szybę: 17zł, opłaty ewidencyjne: 5zł.
I jeszcze na koniec ogólne podsumowanie kosztów:
cena transportu do Niemiec
cena noclegu / noclegów
cena zakupu samochodu
ubezpieczenie OC ważne 5 dni i tablice zjazdowe z żółtym paskiem (Kurzzeitkennzeichen) – koszt około 70 euro / albo tablice zjazdowe z czerwonym paskiem (Ausfuhrkennzeichen) i ubezpieczeniem ważnym 15 dni – koszt około 200 Euro
nowy dowód rejestracyjny (Zulassungsbescheinigung) 56 euro
pierwsze badanie techniczne w Polsce 169 złotych
akcyza (pojemność silnika do 2000 cm3 wysokość akcyzy 3,1%. Powyżej 2000 cm3 wysokość akcyzy 18,6% ceny pojazdu).
koszt skarbowy akcyzy 17 złotych
tłumacz przysięgły 200 złotych
zwolnienie z podatku VAT 160 złotych
opłata recyklingowa 500 złotych
koszt ubezpieczenia OC
nowe tablice rejestracyjne: 80złotych
karta pojazdu: 75złotych
pozwolenie czasowe: 12złotych
nalepki na tablice rejestracyjne: 11złotych
nalepka na szybę: 17złotych
opłaty ewidencyjne: 5 złotych
I tak oto dobrnęliśmy do końca i przeszliśmy przez wszystkie etapy sprowadzenia pojazdu. Ilość dokumentów i urzędów, jakie musimy odwiedzić przeraża, ale biorąc pod uwagę całkowity koszt sprowadzenia i oczywiście nie wliczając w to naszego czasu, jaki musimy poświęcić pokaże, że samodzielne sprowadzenie pojazdu, nawet z noclegiem w Niemczech wyjdzie nas znacznie taniej, niż zakup takiego samego pojazdu, który już został sprowadzony. Jeśli macie ochotę poświęcić swój tydzień urlopu, lub jeśli się sprężycie nawet do 3-4 dni to polecam Wam wydrukować ten poradnik i zasiąść wygodnie przy komputerze.
Jeśli uważasz ten tekst za wartościowy, podziel się nim na facebooku (kliknij „share” po lewej stronie).